Przedstawiciele polskiej lewicy, dzisiejsi socjaldemokraci, a jeszcze nie tak dawno komuniści podkreślają z uwielbieniem rangę wydarzenia, jakim jest wizyta Władimira Putina w Polsce. Oprócz tego, że to wybitny mąż stanu, z TVN-u mogliśmy nie raz się dowiedzieć, że Putin to wybitny sportsmen i judoka, twardziel, doskonały myśliwy i czołowy „rosyjski szachista” planujący, dzięki swojemu tęgiemu umysłowi każdy polityczny krok kilka ruchów naprzód.
Te same środowiska nie pozostawiają nam złudzeń, że nasz rodzimy „prezydent kartofel” to osobnik marny, lichej postury i paskudnej fizjonomii i niedorastający Władimirowi Władimirowiczowi do pięt.
Nie jest ważne, co wyprawiają rosyjskie media w przeddzień Wielkiej Wizyty. Ważne jest, że przybędzie osobiście sam Wielki ON.
Ci sami ludzie, którzy z pasją tropili dzieje protoplastów rodu Kaczyńskich milczą jednak jak zaklęci pomijając to, skąd wyrastają wybitnemu rosyjskiemu mężowi stanu jego równie wybitne nogi.
Otóż dziadek KGB-isty Władimira Władimirowicza Putina, ulubieńca polskiej lewicy i stacji telewizyjnej Panów Waltera i Wejcherta położył podwaliny pod karierę swego wybitnego wnuka. Był on kucharzem u samego Rasputina i według niektórych historyków był z nim skoligacony, o czym świadczy samo nazwisko. W Rosji ponoć odrywano pierwszą zgłoskę nazwiska w wypadku przypadkowego potomstwa.
Coś musi być na rzeczy skoro Spirydon Putin kucharzował również Leninowi oraz był ulubionym szefem kuchni w jednej z willi samego Józefa Stalina.
Dlaczego media przemilczają te fakty? Co się takiego dzieje, że w wypadku rosyjskiego byłego prezydenta i obecnego premiera dociekliwość mediów w Polsce nie dorównuje tej skierowanej na naszą głowę państwa?
Naszego prezydenta ma kompromitować nawet praca magisterska pisana w PRL-u, a Putinowi nikt nie ośmieli się przypominać wybitnego i zasłużonego dziadka Spirydona.
